Zdarzają się dni, kiedy nic nie wychodzi. Dziś taki miałam - w kuchni.
Zaczęło się od śniadania - miałam ochotę na domowe zapiekanki. Nie dość że wyglądały niefotogenicznie, to jeszcze z jednej strony się przypiekły za bardzo, a z drugiej były zimne.
Później zakupy, na których dopiero przy kasie przypomniałam sobie, że miałam wziąć śmietankę.
No i dalej chciałam ją ubić. Serko-masło mi z tego wyszło. A ubijałam śmietanę już setki razy... wtedy się zorientowałam, że chyba coś mi dziś nie idzie.
Pomieszałam też coś w przepisie na biszkopt, który w efekcie wyszedł płaski jak nigdy.
Więc ciasta nie było.
I tak dalej, i tak dalej. Wszystkie tak dobrze znane mi czynności nagle, dzisiaj, przestały mi wychodzić.
A później wzięłam się za robienie tiramisu na jutro. I wiecie co? Wyszło.
Mascarpone takie kremowe...
Problem chyba w emocjach, które we mnie były. Dopiero przed chwilą udało mi się odpuścić, przestać się gotować od środka. Coś chyba w tym jest - nie należy kłaść się złym do łóżka, ani gotować.
Jedzenie - coraz bardziej się w tym utwierdzam - napełnia się emocjami, które masz w sobie. I jeśli są złe, zawsze coś nie wyjdzie. Kuchenna magia nie dość, że działa w tę stronę, to jeszcze przekazuje dalej te emocje, którymi potrawa nasiąkła w trakcie przygotowywania.
Z jednej strony uwielbiam tę alchemię, z drugiej - tylko do czasu, kiedy wchodzę do kuchni zła.
Jest pewien plus w tych moich dzisiejszych porażkach - oczyściły mnie na tyle, że tiramisu jest już robione z lekkim sercem, dzięki czemu krem wyszedł zjawiskowo.
Zauważyliście u siebie taką zależność? No i co wam ostatnio nie wyszło w kuchni?
Zaczęło się od śniadania - miałam ochotę na domowe zapiekanki. Nie dość że wyglądały niefotogenicznie, to jeszcze z jednej strony się przypiekły za bardzo, a z drugiej były zimne.
Później zakupy, na których dopiero przy kasie przypomniałam sobie, że miałam wziąć śmietankę.
No i dalej chciałam ją ubić. Serko-masło mi z tego wyszło. A ubijałam śmietanę już setki razy... wtedy się zorientowałam, że chyba coś mi dziś nie idzie.
Pomieszałam też coś w przepisie na biszkopt, który w efekcie wyszedł płaski jak nigdy.
Więc ciasta nie było.
I tak dalej, i tak dalej. Wszystkie tak dobrze znane mi czynności nagle, dzisiaj, przestały mi wychodzić.
A później wzięłam się za robienie tiramisu na jutro. I wiecie co? Wyszło.
Mascarpone takie kremowe...
Problem chyba w emocjach, które we mnie były. Dopiero przed chwilą udało mi się odpuścić, przestać się gotować od środka. Coś chyba w tym jest - nie należy kłaść się złym do łóżka, ani gotować.
Jedzenie - coraz bardziej się w tym utwierdzam - napełnia się emocjami, które masz w sobie. I jeśli są złe, zawsze coś nie wyjdzie. Kuchenna magia nie dość, że działa w tę stronę, to jeszcze przekazuje dalej te emocje, którymi potrawa nasiąkła w trakcie przygotowywania.
Z jednej strony uwielbiam tę alchemię, z drugiej - tylko do czasu, kiedy wchodzę do kuchni zła.
Jest pewien plus w tych moich dzisiejszych porażkach - oczyściły mnie na tyle, że tiramisu jest już robione z lekkim sercem, dzięki czemu krem wyszedł zjawiskowo.
Zauważyliście u siebie taką zależność? No i co wam ostatnio nie wyszło w kuchni?
Mi nie przeszkadza zły humor w gotowaniu; wręcz przeciwnie - jak jestem zła czy smutna kuchnia pomaga mi się z tym uporać (szczególnie pieczenie). Niedopuszczalne jest tylko siedzenie w kuchni kiedy nie mam na to ochoty i po prostu muszę; wtedy zdarza się że nie wychodzi.
OdpowiedzUsuńNo właśnie o to chodzi - pomaga się uporać, ale od nadmiaru emocji mi nie wychodzi, jak powinno. Smak nie ten, ale stan ducha po - jak najbardziej ;)
Usuń