9.18.2014

Gdzie pójść w Warszawie? - Lif, czyli slowfood przy Odyńca.

Agatą od jakiegoś czasu trzeba jeść dobrze. Dziewczyna lubi zielono i zdrowo, ja z resztą też się do tego skłaniam. Więc umówiłyśmy się na madziewu (randewu z Madź, oklaski dla Agaty za twórczość) w Lif-ie.
Knajpa położona jest tuż obok Ogrodu Jordanowskiego, dobrze skomunikowana z miastem - w pobliżu kilka przystanków autobusowych i metro. Jest zielono, tak w środku jak i w najbliższej okolicy.

Lokal przywodzi na myśl skojarzenia z lajfstajlowymi restauracjami popularnymi zagranico. I coraz bardziej u nas. Według mnie - fajna sprawa.

Tylko jedna rzecz - nasze długie nogi pod stolikiem wpadały na wielką doniczkę, z której wyrastało drzewko. Jakkolwiek super to wygląda, jest trochę niewygodne.

Zaczęłyśmy od zupy. Agata wybrała z czerwonej soczewicy, z grzankami z zielonym pesto.
Ja wybrałam zieloną soczewicę.

Nie wyglądały pięknie, ale smakowały dobrze. Czuć i widać prawdziwe warzywa.

Zupa Agaty miała orientalny smak, moja czysto warzywny. O, w tym momencie warto nadmienić, że mam wrażenie, że soli oni tam nie znają i nie używają. Dla mnie super!

Do pica Agata wzięła bardzo śliczną wodę, ja ciepły napój zwany Lemon Hot. Zaparzona cytryna, z dodatkiem miodu z przyprawami korzennymi. Omnomnom. No i drzewo, co to naszym nogom przeszkadzało, widać ;)
Później przyszła pora na drugie, ja wybrałam łososia, Agata burgera.

Nie wiem jak burger, ale w moim daniu dodatki były ektra. Gotowane marchewki zachowały swoją naturalną słodycz, a podane były z sosem, w którym wyraźnie czuć było imbir. Tapenada z oliwek leżąca na łososiu miała w sobie też kawałki suszonego pomidora, była lekko pikantna. A sałatka? Mocno kwaśna, pomidorki przy niej wydawały się słodkie.

A sam łosoś?
Jak widać, przepieczony.

Kiedy zamawiacie burgera, pytają was, jak wysmażyć kotlet. A przy łososiu tego pytania brakowało, co zaowocowało nieco zbyt wysuszoną rybą. No ale, może tak ryby zjada większość ludzi?

Na deser były lody. Domowy sorbet, do wyboru czerwony grejpfrut, truskawka i mango.

Rewelacja! Chociaż jestem mangoholiczką, największe wrażenie zrobiła na mnie grejpfrutowa kulka. Omnomnom.

Menu oferuje szeroki wybór dań, jednak nie wszystko co w nim jest, można zamówić - miałam ochotę na dorsza, ale akurat nie było. Pośród dań głównych mały wybór wege, za to dużo fajnego mięsa i ryb. Są też sałatki.
Desery zachwycają - nawet pankejki są!

Bardzo fajny wystrój, jest też kącik zabaw dla dzieci. Kanapy i poduszki wygodne, tylko ta doniczka pod nogami... mam siniaka na kolanie! Na górze sala do wynajęcia.

Cenowo... no cóż, jak na miejsce slowfoodowe, nie jest strasznie. Ale jak na studencką kieszeń, już trochę gorzej, szczególnie jeśli chodzi o dania główne. Dokładnie nie pamiętam, ale było to coś około 49zł. My miałyśmy Groupona na ten trzydaniowy obiad, inaczej byśmy się zastanowiły, czy to aby na pewno na nasze możliwości.

Co może być minusem, to brak soli. I momentami niezbyt zachęcająca prezentacja dań. Ale smakowo - warto spróbować. Nazwa LIF oznacza Life is Food, co do mnie bardzo mocno przemawia. Sugeruje zdrowe, dobre składniki. I tak w lodach czuć było kawałki prawdziwych owoców, a w zupie pływała gęsto soczewica.
Najpierw fotka, później konsumpcja!

A, i nie podają alkoholu. Zachęcają jednak do przyniesienia swojego wina!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz